Kontestacja ma się ostatnio dobrze jak nigdy. Jesteśmy pokoleniem zwycięzców, nie martwimy się o demokrację, ekonomię czy demografię. Tu granice zostały dawno wyznaczone i tylko na poboczach wciąż walczą kolejne stada pieniaczy. Jednak coraz więcej pytań zadaje się osatatnio na temat wolności – Wolne Konopie, ustawa o przeciwdziałaniu narkomani... Ciekawe czasy, nie da się ukryć. A w dobie Internetu nie można wyjść z pewnego poziomu nie sięgając do klasyki kontestacji. Hunter S. Thompson? Oczywiście. Jednak tym, co właśnie naładowało moje akumulatory, było coś znacznie bardziej niepozornego.
Edypa Maas wie na początku tyle co my – nic. Strzępy informacji toną w monotonii dnia, gdy najciekawsza jest kolejna kłótnia z psychiatrą. Kim był Piers Inverarity? Dlaczego zostawił mi spadek? W iście Chandlerowskim stylu Edypa rzuca się w wir moteli, whisky, narkotyków, przeszłości, znaczków i pytań, zmierzających w niewyraźnym celu – czym jest Trystero?
Odwołanie do klasyka powieści noir nie jest przypadkowe. Thomas Pynchon, tajemniczy, od kilkudziesięciu lat niewidziany pisarz stworzył powieść którą jest nieślubnym dzieckiem Raula Diuka i Philippa Marlowe spłodzonym w trakcie kwasowej orgii. I nie jest to przesada. Klimat opowieści detektywistycznych połączony z kontrkulturową złością i przewrotną symboliką "Fear and Loathing in Las Vegas" jest po prostu niesamowity. Uwierzcie mi na słowo, na zderzeniu lat 40 i 60 mieszkają niezłe oryginały. Pynchon w wirutozerskim stylu prowadzi nas przez galerię postaci, aż w pewnym momencie gubimy wątek i kojarzymy tylko symbole, konteksty, sytuacje. Niemal każde zdanie jest osobną perełką – mistrzowskie posługiwanie się słowem i nieprawdopodobny kapitał kulturowy wyróżniają tą powieść na tle innych. Na szczęście protagonista, a w zasadzie protagonistka broni się doskonale. Edypę można śmiało stawiać w szeregu wybitnych postaci, i tylko łamię sobie głowę, czy którakolwiek aktorka jest w stanie podołać tej roli – bo ekranizacji się wręcz domagam.
Świat przedstawiony wciąga jak w dobrym filmie – gdy tylko ogarniemy jego ogrom. Początkowo Pynchon kładzie fundamenty, a po dwóch rozdziałach daje nam mapę i pozwala się rzucić w wir wydarzeń. Odwiedzamy speluny, podłe motele, domy starców, zaplecza teatrów, uniwersytety i Bóg jeden wie co jeszcze. No i postaci, postaci, postaci – amerykański sen nie wypala zupełnie jak u Thompsona, ale ma swój urok jak w znacznie późniejszym miasteczku Twin Peaks. Postacie przerażające niekoniecznie są skazane na porażkę, a dożycia końca jak u Szekspira nikt pewny być nie może. No i do tego intryga – lekko naciągana momentami, jednak tak obłożona kolejnymi smaczkami, że dajesz się wciągnąć w wir walki pocztowej.
Tak, poziom absurdu wysoki i momentami niestrawny. Nie jest to pewnie rzecz dla każdego, jednak ci, którzy docenią precyzyjną konstrukcję fabularną i dadzą się zabrać na podróż po Los Narcisos i okolicy. Zdecydowanie jedna z lepszych rzeczy, jakie ostatnio czytałem.